Rozmowa z Piotrem „Prezesem” Sawką, szefem klubu paralotniowego Gekon Glide Club.
Organizator Paragiełdy, Gekon Glide Club to nieformalna grupa paralotniarzy. Jak to się dzieje, że ponad 120 członków i blisko 500 sympatyków z Polski i ze świata (dane ze strony, może coś pokręciłem) skutecznie działa, organizując różnego typu spotkania? Oprócz paragiełdy macie przecież na koncie np. szkolenia i pikniki paralotniarskie w Przasnyszu…
Z całą pewnością integruje nas koleżeńska atmosfera w klubie. Poza tym, że dobrze czujemy się we własnym gronie, klubowicze świetnie rozumieją starą zasadę, że w grupie można więcej niż w pojedynkę – chyba to nas scala i cały czas przyciąga innych. Dzięki temu możemy co jakiś czas zwierać szyki i wspólnie coś stworzyć dla całego środowiska. Z kolei środowisko dostrzega to i nie szczędzi nam pochwał, stawiając często za wzór do naśladowania.
Paragiełda stała się jedyną w Polsce imprezą podczas której „ludzie z branży” mogą spotkać się raz w roku i wymienić poglądy, doświadczenia, a także zaprezentować swój dorobek. Stymuluje to szybszy i jakościowy rozwój lekkiego lotnictwa w kraju jako formy turystyki, bo tak chcielibyśmy aby było postrzegane paralotniarstwo – a nie jako sport ekstremalny.
Zaczynaliście 4 lata temu małą imprezą w Kobyłce, jeszcze w ciasnej siedzibie MOKu na ul. Księdza Marmo. Czy trzydniowa Paragiełda była wtedy marzeniem, czy raczej… obawą?
Cztery lata remu chcieliśmy zrobić coś, co zintegruje ludzi o tych zainteresowaniach i chyba to się udało. Coraz dłuższa i większa Paragiełda najlepiej o tym świadczy. W tamtych czasach sami nie podejrzewaliśmy, że tak ładnie to nam się rozwinie. Ale nie stało się to jedynie za naszym udziałem. Gdyby nie pomoc ludzi dobrej woli, których udało nam się przekonać, aby nam pomogli, prawdopodobnie nie wyglądało by to tak dziś. Pierwszym z nich był Dyrektor kobyłkowskiego MOKu, Andrzej Zbyszyński, który przyjął nas pod swoje skrzydła i dał dach nad głową, tam też odbyła się pierwsza Paragiełda. Miło, ciepło i w rodzinnej atmosferze, ale niestety szybko zrobiło się tam za ciasno i musieliśmy poszukać większego lokum na ogólnopolską imprezę. Tu przyszedł nam z pomocą Burmistrz Wołomina, Pan Jerzy Mikulski i Dyrektor OSiR Huragan – Jerzy Kuś, którzy udostępnili nam prawie cały obiekt Huraganu na tych kilka dni w roku, za co chciałbym w imieniu całego GGC im wszystkim podziękować. Muszę też wspomnieć poprzedniego Burmistrza Wołomina, Pana Pawła Solisa, dzięki któremu po raz pierwszy, na początku działalności GGC, odbył się Miting o Puchar Burmistrza – i to niewątpliwie miało również wpływ na późniejsze dokonania. Jestem wołominiakiem od kilku pokoleń i muszę przyznać, że nie brak nam tu ludzi otwartych i chętnych do pomocy z którymi naprawdę można wiele.
Wydaje się, że nie macie konkurencji w Polsce, ale i w Europie niewiele jest chyba imprez tego typu? Pomijam oczywiście wielkie targi sportów ekstremalnych…
Tak, to prawda. Najbliższe podobnego typu imprezy odbywają się w Garmish i St. Hilary pod Grenoble, także kawałek od Polski. W związku z tym co roku przybywa nam wystawców z zagranicy, w tym były firmy z Ukrainy i Słowacji. Również po raz pierwszy pojawił się zwiastun o wołomińskiej Paragiełdzie na stronie internetowej niemieckiego DHV, największej i jednej z najpoważniejszych na świecie organizacji lotniowo-paralotniowych. Myślimy, że nie zostanie to bez oddźwięku w przyszłym roku.
Jak radzicie sobie z kosztami? Macie jakieś wsparcie od gminy, starostwa, sponsorów?
Wspiera nas Burmistrz Wołomina, który udostępnia nam obiekt. W poprzednich latach ubierał naszych wystawców również koszulki okolicznościowe, które cieszyły się ogromnym wzięciem i były doskonałą pamiątka z Wołomina. W tym roku niestety ze względów finansowych nie udało się to, ale jestem przekonany, że w 2008 roku nikt z Wołomina nie wyjedzie bez pamiątki :).
Konkurs filmów amatorskich, który stał się nieodłącznym elementem każdej Paragiełdy rok rocznie, już tradycyjnie wspierany jest przez samych wystawców. Ufundowane przez nich nagrody są coraz mniej symboliczne, a ich wartość wzrasta. Wspomnę tylko, że zwycięzca tegorocznego konkursu filmowego wyjechał z Wołomina ubrany w profesjonalny kombinezon paralotniowy o wartości 1800 zł i dodatkowo otrzymał od firmy BRAUN golarkę wartości 400 zł.
Jakie są koszty spełnienia snów o lataniu? Szkolenie, sprzęt itp… Jak można tego spróbować unikając tych kosztów?
Paralotniarstwo to najtańszy ze sportów lotniczych, co nie oznacza jednak, że tani. Jak każde hobby – musi kosztować, ale nie jest droższe od takich sportów jak rowery, windsurfing czy choćby narciarstwo. Wyróżnia się jedynie tym, że bezwzględnie tę przygodę należy rozpocząć od kursu, który trwa od tygodnia do nawet miesiąca (w zależności od pogody) i kosztuje ok. 1000-1400 zł. W tym okresie, poza kosztami kursu, jedynymi wydatkami do poniesienia jest zakup odpowiedniego obuwia usztywniającego staw skokowy, całą resztę dostarcza szkoła w której będziemy się szkolili. Po pozytywnie zakończonym kursie i złożonym egzaminie przyszły adept pilotażu otrzymuje państwowy dokument – Świadectwo Kwalifikacji, które uprawnia go do samodzielnego uprawiania tego sportu.
Zakup podstawowego sprzętu do latania to koszty rzędu 2500-4000 zł. Mam tu na myśli oczywiście sprzęt używany, ale uważam, że spokojnie od takiego można i powinno się zaczynać. Każda forma lotnictwa to jednak sport zespołowy i nie powinno się go uprawiać w pojedynkę, dlatego też najlepiej podłączyć się do jakiejś grupy bardziej doświadczonych kolegów i pod ich czujnym okiem kontynuować swoją przygodę z przestworzami. Dla takich właśnie m.in. „młodych” pilotów powstał Gekon Glide Club, który skupia paralotniarzy o bardzo zróżnicowanym stopniu zaawansowania. Bardzo chętnie przyjmujemy w swoje szeregi wszystkich, którzy chcą wspólnie z nami spędzać czas i oddawać się swojej pasji. W zamian oferujemy dobrą atmosferę i koleżeńskie stosunki, które często przeradzają się w przyjaźnie, a nawet coś więcej… Mamy już za sobą kilka zawartych związków małżeńskich i dochowaliśmy się nie małej gromadki Gekoniątek. Z tego m.in. powodu na tegorocznej Paragiełdzie nasze koleżanki zorganizował kącik dla dzieci, w którym odwiedzający nas rodzice mogli pozostawić pod fachową opieką swoje pociechy. Do tradycji już należą nasze wspólne wyjazdy na urlop, czasami nawet w 30 osobowych grupach, chyba najlepiej to świadczy jaka panuje u nas atmosfera.
„Im wyżej, tym bezpieczniej” – takie stwierdzenie szokuje „nielotów” takich jak ja, tym bardziej, że paralotniarstwo jest uważane za dość niebezpieczną rozrywkę. Skąd takie powiedzonko?
Jest taka lotnicza przypowiastka jak to matka pilota wychodzącego do pracy z troską w głosie ostrzegała go: „lataj tylko synku nisko i powoli”. Nic bardziej błędnego, bo jest dokładnie na odwrót. Prędkość i wysokość jest sprzymierzeńcem każdego pilota. Każdy aparat latający do tego aby latać potrzebuje prędkości, bo wtedy właśnie jest sterowny, a wysokość jest gwarancją, że jeśli coś pójdzie nie tak, to zawsze jeszcze jest czas aby to naprawić. Latanie nie jest niebezpieczne, jeśli stosujemy się do pewnych zasad – i właśnie dlatego rozpoczynając tę przygodę trzeba zaczynać od kursu, na którym poznajemy te zasady.
Ponieważ paralotniarstwo jest sportem stosunkowo młodym, do niedawna nie było żadnych statystyk wypadków. Te prowadzone od kilku lat jednoznacznie świadczą, że w stosunku do innych sportów, nawet piłki nożnej, wypadamy bardzo dobrze. Wypadki oczywiście zdarzają się, ale w przeważającej większości są one następstwem błędów popełnionych niejako „na własne życzenie”. Do takiej opinii, że to „niebezpieczna rozrywka” przyczyniły się w dużej mierze media, które potrzebują pożywki do codziennych niusów. To one też wypromowały nazwę „sporty ekstremalne” i dlatego tak jesteśmy kojarzeni. Paraloniarstwo to rekreacja, ruch na świeżym powietrzu, forma spędzania czasu, realizacja pasji, kontakt z naturą, nauka odpowiedzialności za siebie i innego człowieka, no i chyba najważniejsze sport dla każdego, kto choćby raz nieśmiało śnił o lataniu.
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter