Przez wiele lat unikałem fotograficznej prasy – w analogowych czasach albo informowała głównie o kosztownych nowościach w branży, albo prezentowała zdjęcia artystów, którzy wpędzali mnie w kompleksy. W epoce cyfrowej niewiele się zmieniło, a właściwie… zaczęło być jeszcze gorzej.
Po pierwsze – technika cyfrowa początkowo galopowała, więc zawsze byłem koszmarnie „do tyłu” z rozdzielczością matrycy. Po drugie – błyskawicznie rozwijały się programy do obróbki zdjęć, a ja nigdy nie podniecałem się komputerowymi sztuczkami. Miałem przyjemność w fotografowaniu: w wyjściu z domu w plener albo na jakąś imprezę, w szukaniu odpowiedniego kadru, w próbach oddania nastroju i klimatu miejsc i wydarzeń. I cieszyło mnie, kiedy to się udawało…
Z książkami było jeszcze gorzej, dopóki nie trafiłem na W kadrze. Rozważania na temat wyobraźni fotografa. David duChemin właściwie nie pisze ani słowa o matrycach, aberracjach i temperaturze światła, za to okazuje się wspaniałym, inspirującym gawędziarzem, który zjeździł pół świata i ma o czym opowiadać – i co pokazać. Nowa zabawka skłoniła mnie do zakupu drugiego tytułu tego samego gościa: Język fotografii. Rozważania o tworzeniu mocniejszych zdjęć to dla mnie znakomity motywator, dzięki któremu znów mam ochotę odmrażać sobie palce w grudniowe wieczory i zrywać się przed wschodem słońca w lipcu, choć zapewne prościej byłoby się nie kłaść do łóżka.
Nigdy pewnie nie wzniosę się ponad przeciętność, ale przynajmniej dobrze się bawię – czego wszystkim życzę.
