Potrzebowałem audiobooka do długiej (jak dla mnie) podróży i wybrałem powieść Daniela Nogala bo… miała intrygujący tytuł, wystarczającą długość i miałem do niej dostęp dzięki abonamentowi w storytel. Historyjka z niedalekiej przyszłości, trochę polityczna, trochę sensacyjna, nieźle skonstruowana i napisana odpowiednim do takich okoliczności językiem. Bohaterowie zróżnicowani i rozpoznawalni, w tle kulturowy tygiel Kuala Lumpur z pełnym spektrum religijnych wyznań i kolorów skóry nafaszerowany gangami, biznesem i polityką. Czytadełko prawie idealne – przez wersję papierową pewnie byłoby się ciężko przebić, bo ilość dziwnych nazwisk, imion mitycznych bohaterów i nazw miejscowych jest lekko przytłaczająca, ale jako audiobook wchodziła bez popitki. Na początku, bo później…
Przyjemn głos lektora początkowo odwracał uwagę od detaliku, który z czasem nie pozwolił mi się skupić na treści i fabule: Artur Ziajkiewicz ma jakąś zadziwiającą skłonność do zmiękczania samogłosek. Nie wiem, jak to inaczej nazwać – nie jestem fachowcem od języka. Przykład? „Łazięka” Nieprzypadkowe słowo – łatwo je zapisać, choć na potrzeby mojego marudzenia powinienem chyba napisać „łaziēka”. Dlaczego? Hmmm…
Od zawsze miałem z tym kłopot i zagadkę: „ę” to zmiękczone „e”. Proste. Dlaczego więc zmiękczone „o” zapisujemy jako „ą”? Powinno być „ó”! Albo – dla odróżnienia – „ō”. A zmiękczone „a” jako „ā” – bo pan Ziajkiewicz mówi „szklāka”. Takie rozwiązanie rozwiązuje przy okazji problem „włāczać”! Nie istnieje w języku polskim zmiękczone „y”, a powinno – jak mam zapisać jego „w budȳku”, „sȳku”? Podobnie rzecz ma się z „i”… Po co komu „ī”? „Chīka”. Jasne?
I tak przez dziewięć godzin…
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter