Czy się bałem? Wiadomo, że tak – w końcu wyciągnąłem na ten film żonę, która moje umiarkowane zainteresowanie tematyką MMA zazwyczaj komentuje pełnym troski pytaniem typu „co ty w tym widzisz?”.
Otóż widzę ludzi, którzy mają odwagę rywalizować ze sobą w bardzo ryzykowny i bolesny sposób i gotowi są poświęcić temu celowi mnóstwo czasu i pracy, płacąc dodatkowo żywą gotówką, bólem i kontuzjami. Ujmuje mnie w nich to, że szanują się nawzajem – różne zaczepki i uszczypliwości, które czasem widać podczas konferencji czy komisyjnego ważenia to tylko najczęściej tylko teatrzyk, który ma podkręcić atmosferę na trybunach i przed telewizorami. Widzę też wszechstronność i wynikający z niej styl zawodników, którego nie dostrzegam tak wyraźnie w boksie, zapasach czy judo.
Sam film mnie szczególnie nie zaskoczył – Eryk Lubos nie jest w końcu fighterem, Mamed Khalidov – aktorem. Niektórych widzów zapewne drażni, że filmowe przygotowanie jest znacznie dłuższe i bardziej wyczerpujące od samego pojedynku a walka w klatce to nie efektowny taniec – mnie akurat zupełnie nie. Realizm walk mam w KSW i UFC, nie oczekuję go w kinie. Całość to dobra, choć trochę już wyeksploatowana historia, z bardzo przyzwoitą obsadą pierwszo- i drugoplanową, niezłymi zdjęciami i muzyką, odrobiną „mięsa” i szczyptą humoru. Spodziewałem się dobrej rozrywki – i dostałem ją.
Miałem swoje obawy – najbardziej niepokoiło mnie logo KSW w zajawkach, ale na szczęście to nie był pełnometrażowy spot reklamowy Federacji, a twarze ludzi związanych z marką oraz oprawa samego pojedynku ciekawie uwiarygodniały film. Nie rozumiem tylko tego rosyjskiego wątku… Jest spokojnie do wycięcia – zwłaszcza, że jego rozwiązanie rozczarowuje. Serio.
Koleżanka małżonka wyszła z kina zadowolona, co było dla mnie największym zaskoczeniem. Zapewne i tak nie obejrzy ze mną żadnej prawdziwej walki – chyba, że zacznę jej opowiadać jakieś ciekawe historie o zawodnikach…
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter