To nietypowy film… Poprawne, przyzwoite zdjęcia. Przyjemna dla ucha, ale w sumie niezbyt porywająca muzyka zagrana przez sprawnych, ale raczej nie wybitnych muzyków w wyjątkowym, podzielonym i skłóconym mieście – Jerozolimie.
Osiem dni w studiu nagraniowym i poza nim – w mieście. Na ulicach, na których w ramach obchodów Dnia Jerozolimy dochodzi do zamieszek pomiędzy Żydami i Muzułmanami, w zaułkach i na placach, które patrolują uzbrojeni żołnierze i policjanci, ale też Szu’afat – utworzonym w 1964 roku obozie dla palestyńskich uchodźców, do którego dziś nie dociera policja ani karetki pogotowia.
Z jednej strony złożoność polityczna, historyczna, kulturowa, religijna i językowa tego miasta tworzy węzeł gordyjski i wrażenie, że tylko miecz może go rozwiązać. Z drugiej… David Broza i muzycy, których namówił do współpracy wydają się powoli i mozolnie ten węzeł rozplątywać. Okazuje się, że można od urodzenia mieszkać w tym samym mieście, kilkaset metrów od siebie i nigdy nie odwiedzać nawzajem swoich dzielnic, nie rozmawiać ze sobą, choć bariera językowa okazuje się najmniejszą przeszkodą dzięki dominującemu w tym filmie językowi angielskiemu. Jeśli szukasz porozumienia – znajdziesz je, choć początkowo to może wydawać się trudne.
Dla mnie ten film miał dodatkową siłę – obejrzałem go właściwie bezpośrednio po piątym odcinku serii Fightworld, w którym Frank Grillo odwiedza Jerozolimę by przyjrzeć się bliżej izraelskiej krav madze, niezwykle skutecznemu i brutalnemu systemowi walki. Przy okazji pokazał Muzułmanów i Żydów trenujących wspólnie sztuki walki i… owszem, to robi wrażenie, może nawet wzruszyć. To wspaniałe, jeśli działa, jeśli zbliża ludzi różnych kultur i umożliwia dialog, tworzy porozumienie na poziomie jednostek, ale… David Broza znalazł lepszy sposób.
PolubieniePolubienie