No proszę – znów dopadł mnie Woody Harrelson! Czy to przypadek, że jakoś często trafiam na niego w filmach, czy może tylko statystyka – bo gra tak dużo? Wprawdzie to nieco smutne, że niegdysiejszy „urodzony morderca” dziś znakomicie się sprawdza w roli dinozaura z odznaką, ale… fakt, minęło 25 lat.
Niby to nieco przewrotny film, bo pokazuje historię Bonnie i Clyde’a od strony stróżów prawa, sprytnie unikając jednocześnie pokazywania samych czarnych charakterów, ale powody wydają się dość oczywiste: para młodych przestępców była legendą w latach trzydziestych i pozostaje nią do dziś, więc skupianie uwagi widza na ich życiu i motywach działania odciągnie ją od emerytów z zadyszką. Jednocześnie trzymanie złoczyńców „na dystans” pozwala spojrzeć na nich oczyma Franka Hamera i Maneya Gaulta – zawsze z daleka lub od tyłu, jedynie przez pryzmat ich czynów i krwawych śladów. Widz zobaczy twarze przestępców z bliska dopiero wtedy, gdy będą je mogli zobaczyć bohaterowie – w momencie bezlitosnej egzekucji.
To nie jest porywający film, ale warto go chyba zobaczyć z kilku powodów: przede wszystkim to dowód, że z historii o znanym zakończeniu można wydusić nieco emocji, że kunszt aktorski to również „ożywianie” pozornie nieciekawych postaci – bo przecież podtatusiały pantoflarz i bankrut-alkoholik to nie są wymarzone role dla aktorów. Dla Harrelsona to mogło być ciekawe doświadczenie również ze względu na to, że on jako aktor też stanął „po drugiej stronie” – we wspomnianym Natural Born Killers grał w końcu mordercę i ulubieńca mediów.
Film jest nieco przydługi i pozbawiony fabularnego napięcia, ratują go Costner i Harrelson mozolnie budując relację swoich bohaterów i stopniowo zyskując sympatię widzów. Pogłębia ją uwielbienie amerykańskiego społeczeństwa z czasów kryzysu dla pary morderców i złodziei, którym przypisuje się jakieś ideologiczne, „robinhoodowskie” motywy działania. Przerażająca jest scena zbiorowej histerii podczas przejazdu poszatkowanego kulami samochodu ze zmasakrowanymi ciałami Bonnie i Clyde’a przez miasto…
The Highwaymen to bezsprzecznie stronniczo przedstawiona historia i wciąż myślę, że znów powinienem obejrzeć Bonnie i Clyde Arthura Penna z 1967 roku, bo ta stronniczość nie jest chyba przypadkowa – to po prostu nieco spóźniona odpowiedź, przeciwwaga do tamtej wersji opowieści.
Mam to na liście do obejrzenia. :)
PolubieniePolubienie
Raczej nie będzie to zmarnowany czas…
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Obejrzałem wczoraj wieczorem. Jak na ciężar poruszanej tematyki sam film jest stosunkowo lekki. Przyjemnie się ogląda. I na przykładzie tego filmu można zobaczyć jak się produkuje dobre niskobudżetowe kino (bo po ujęciach mogłem zobaczyć, że nie było tam wielu filmowych fajerwerków).
PolubieniePolubienie
Fakt – efektów specjalnych nie widać. Swoją drogą – koszt generowanych komputerowo „laserów i bajerów” jest chyba teraz dużo niższy, niż kilkanaście lat temu? Ciekawe, jak to wygląda w procentach…
PolubieniePolubienie