Miało być nieco drożej, ale system miał być szczelny. Mieliśmy płacić wszyscy, za to miały zniknąć „śmieci niczyje”. Coś poszło nie tak…
Może jednak nie należało zbytnio ufać mieszkańcom? W magistracie przed wejściem podatku należało złożyć deklarację dotyczącą ilości produkowanych śmieci. Pomijam zabawny fakt, że uczciwi frajerzy musieli przedłożyć kserokopie umów i faktur z „minionej epoki” – można to było śmiało olać i na pytanie miłej pani o poprzedniego odbiorcę odpowiedzieć z rozbrajającą szczerością: Wcześniej nie miałem umowy. Konsekwencji nie było żadnych. Nie będę roztrząsał faktu, że nikt tych deklaracji nie weryfikuje – sam nie mam lepszego pomysłu, więc siedzę cicho. Ale może by tak sprawdzić, czy wszyscy mieszkańcy złożyli deklaracje i należą do tego systemu? Obrazki poniżej udowadniają, że raczej nie: charakterystyczne zawiązane reklamówki zawierają obierki, spleśniały chleb, poimprezowe opakowania, pampersy itp. To plon kilkunastominutowej niedzielnej przejażdżki rowerem w niedzielny poranek, po jednej stronie torów.
A co tam, podpowiem cwaniakom – przecież nikomu w mieście nie zależy na tym, żeby było uczciwie… Zainwestujcie tylko w podwórkowy pojemnik. Umowa jest niepotrzebna – wystarczy go rano wystawiać przed bramę, przecież sprzątną… Mają umowę na całe miasto, tak?
Frajerzy zapłacą.

„Co to jest wielbłąd? Koń który przeszedł przez komisje sejmowe” :-)
PolubieniePolubienie
To troszkę nie tak… Na poziomie ustawy nie ma mowy o takich szczegółach jak realizacja :) Raczej na miejscu ktoś nie pomyślał.
PolubieniePolubienie