Wieczorami, po cichutku, czytuję sobie korespondencję pomiędzy Lemem a Mrożkiem. Nic to zdrożnego – w końcu nawet w kościele czytają cudze listy… Konatkowski mnie jednak zanudził. Dam mu jeszcze szansę, później.
Nie do wiary, jaki świt jest duży i jak z tego nic nie wynika, również w Anglii.
Mrożek, 1961
Żal pomyśleć, jak wszystkie nasze dzienne sprawy, nasze strachy i niepokoje, i drobne radości krajowe gówno znaczą poza naszymi granicami.
Mrożek, 1961
Wydało mnie się to, co przeczytałem, płaskie, niedobre, dęte i najzupełniej brandysowate, tylko brandysowatością szwajcarsko-niemiecką, tzn. zagraniczną. Jeżeli nie wiesz, co mam na myśli: są to jaja sadzone zupełnie bez jaj. Zostaje zatem samo sadzenie się, jak łatwo zauważysz.
Lem, 1962
Może Ty znasz jakąś nową, zupełnie inną miejscowość, gdzie bar mleczny nie byłby barem mlecznym, gdzie inny byłby obyczaj, inne gazety, twarze polskie nie opuchnięte skrobią, wuefemki nie symbolem cywilizacji, antysemityzm nie ulubioną ideologią wszystkich warstw? Może jest jakiś równik i południk nie odkryty, gdzie by ludziom z pyska nie wyskakiwały plugawe przekleństwa i nie wskakiwały innym ludziom do uszu, żeby im znowu wylecieć ustami, a punkt przecięcia się tych geograficznych linii mieścił się jeszcze za plecami dzielnych WOP-istów naszych?
Mrożek, 1962
Polak Polaka albo pierdoli, albo certoli. Niczego pośredniego nie ma.
Mrożek, 1962
Najbardziej w korespondencji obu panów interesuje mnie ich codzienność… „Branżowe” fragmenty jakoś mnie nie pociągają.
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter