Nawet nie wiedziałem, jak tęsknię za takim kinem… Bez aktorskich gwiazd, bez pośpiechu, bez kolorów i efektów specjalnych, wydawać się również może, że bez emocji – w zupełnie niedzisiejszym, eleganckim stylu.
To historia, którą da się opowiedzieć w dosłownie kilku zdaniach, co w perspektywie ponad dwugodzinnego seansu może nieco przerażać, ale zupełnie nie przeszkadza w odbiorze. Po kilku minutach długie ujęcia, powolne panoramowanie, szlachetna czerń i biel kadru oraz dość lakoniczne dialogi wciągają jak najlepszy kryminał. Mała społeczność złożona z małżeństwa, ich dzieci i służących okazuje się pełna złożonych relacji, a w ich pozornie nieskomplikowanym życiu dzieje się nadspodziewanie dużo i możemy to silnie odczuć nie dzięki dramatycznej muzyce czy dynamicznemu montażowi, lecz dzięki własnej empatii i wyobraźni, które umiejętnie pobudził Alfonso Cuarón – reżyser, scenarzysta, producent, współtwórca zdjęć i montażu Romy.
Poruszyły mnie szczególnie dwie sceny: kąpiel dzieci w oceanie, w której od początku wyczuwa się nadchodzące niebezpieczeństwo oraz poród. Zwłaszcza ta druga, pokazana w długim, statycznym ujęciu ściska serce i zapada w pamięć. Czułem się taki bezradny… Choć sam często powtarzam żonie „Hej, to tylko film!”, to w tych scenach sam zapomniałem, że jestem widzem, a nie uczestnikiem zdarzeń.
Czy to ważne, że w tym filmie właściwie nie ma mężczyzn, choć są oni tak istotni dla fabuły? Ich nieobecność, nieodpowiedzialność i niedojrzałość, ich uleganie płytkim emocjom i zachciankom to początek kłopotów… Kobiety są ich przeciwieństwem – konsekwentne, opanowane i współczujące są fundamentem rodziny.
Nie wiem, czy Roma zasłużyła na Oskary, Złote Globy i Złote Lwy. Nie znam się, nie jestem krytykiem. Być może sceptycy mają rację i w każdym jej filmowym aspekcie znajdą się lepsi fachowcy i lepsze dzieła. To dla mnie zupełnie nieistotne – mnie ten film głęboko poruszył. Wydaje mi się, że teraz dostrzegam więcej znaczeń w szarej codzienności…
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter