Sam fakt trzymania w rękach listów obozowych z czasów II Wojny Światowej może wzruszyć. Wygrzebanie takich wołomińskich pamiątek w otchłaniach internetowych aukcji to też nie lada przeżycie. Uświadomienie sobie, że w ciągu roku czy dwóch udało się zdobyć listy zarówno „do”, jak i „z” obozu pisane przez jedną rodzinę to uczucie nieopisane.
Kiedy jednak rozczulam się nad nad „Kochanym Tatusieńkiem” pisanym niewprawną ręką ośmiolatka zaczynam kojarzyć nazwisko… Podporucznik Stanisław Zapałowski? Znam jakiegoś Zapałowskiego!
Już nie jest tak wzruszająco.