Wrzuciłem sobie parę godzin różnych „dżezawych” kawałków na słuchawki i mielę od wczoraj. Nieopatrznie wrzuciłem losową kolejność odtwarzania i wzruszenie dopadło mnie na pasach… Skubany Miles Davis!
Ja wiem, ja wiem – Dingo to nie jest jakiś oskarowy tytuł. Aktorsko tak sobie, zdjęcia… no cóż – Australia, 1991 rok. Muzyka lekko niedzisiejsza. Ale ta historia! Ten utwór, ta scena to puenta wspaniałej opowieści o spełnionych muzycznych marzeniach samouka z końca świata który rzuca wszystko, jedzie do Paryża i daje sobie szansę. Te trzy trąbki – porządny rzemieślnik, utalentowany naturszczyk i… MISTRZ. Zawsze mnie to rozkleja, wystarczy sama muzyka.
Dobrze, że mnie ktoś na tych pasach nie potrącił!

Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter