Obiecuję sobie od jakiegoś czasu, że wybiorę się przy ładnej pogodzie na stare, wołomińskie osiedla z aparatem. Jako dzieciak nie bywałem za często na Kobyłkowskiej czy na Nafcie – krążyły legendy o różnych niesympatycznych przygodach, które spotykały chłopaków z Lipińskiej, którzy zapuścili się w obce rewiry… Oczywiście były też równie fantastyczne opowieści o gościach „z tamtąd”, którzy pojawili się „u nas”. Chciałem odnaleźć miejsce z pocztówki z lat sześćdziesiątych, którą kupiłem jakiś czas temu.
Po drodze zygzakiem przejechałem przez Kobyłkowską – kilka odnowionych elewacji, wyrośnięta, choć niezbyt zadbana zieleń, dość spokojnie. Wydaje się, że osiedle się trochę „zestarzało” – mało dzieciaków kopiących piłkę, właściwie brak dziecięcych wózków.
Nie dotarłem na Naftę – po kilku minutach skończyło się światło, zrobiło się pochmurno. Podkuliłem ogon i wróciłem do domu. Może jutro się uda?
