Nasza znajomość zaczęła się kiepsko – od awantury. Takiej z krzykami. Nie bardzo się tym przejąłem – i bardzo dobrze, jak się okazało już dzień później, kiedy to wyjaśniliśmy sobie kilka spornych kwestii i zaczęliśmy dość intensywnie współpracować. Nie było to trudne, bo pracowaliśmy razem w kobyłkowskim MOK-u. Miałem nawet krótki epizod jako uczeń Renaty – chyba jakieś dwa lata turlałem się w kimonie po starych matach z pełną świadomością, że robię to czysto hobbystycznie, bo zawodnikiem to już nigdy nie będę. Zresztą – mam jakąś niechęć do bicia ludzi po twarzach. Jakieś judo, zapasy, grappling, sambo – chętnie. Ale kolegę w twarz?!
Minęło dziesięć lat naszej znajomości, miałem okazję włączać się w organizację ciekawych imprez – początkowo jiu jitsu i grapplingu, potem MMA. Siedziba szkoły Tai Jutsu Jiu Jitsu zmieniała się kilka razy, ewoluowało logo i nazwa, zmieniał się regulamin rywalizacji na kolejnych Grand Prix. Pojawiały się i znikały kolejne twarze, rósł medalowy dorobek i i prestiż szkoły.
Dziś jako TNT Naczaj Team grupa zapaleńców znów stoi na rozdrożu – mam nadzieję, że od września będę mógł pisać o sukcesach zawodników z Wołomina, że właśnie tu znajdą sobie jakąś małą salę, w której z uporem będą wylewać z siebie litry potu na treningach. Dziś skupieni są właściwie wyłącznie na MMA. Z ekipy, którą poznałem dziesięć lat temu została tylko Renata i Oskar…
Kto wie – może znajdę jeszcze na strychu moje stare kimono?

Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter