Teraz już wiem, po co wymyślono seriale… W kinowym formacie nie da się upchnąć tylu informacji, zdarzeń, sugestii i smaczków, które zbudują w wyobraźni widza sylwetkę bohatera, a co dopiero dwóch, i to skrajnie różnych – takich jak Rust Cohle i Martin Hart.
Autor scenariusza Nica Pizzolatto i reżyser Cary Fukunaga odwalili kawał dobrej roboty, ale zdjęcia Adama Arkapawa, świetnie dobrana muzyka i obsada drugoplanowych ról (Michelle Monaghan!) również są znakomite i nie sposób pominąć ich wpływu na odbiór całości. Najefektowniejszym, choć wcale nie nowatorskim zabiegiem jest przedstawienie tej historii dwutorowo: jako relacji z wydarzeń z połowy lat dziewięćdziesiątych oraz zeznań jej uczestników składanych kilkanaście lat później. Fascynująca jest przemiana bohaterów i aktorski kunszt Woodego Harrelsona i Matthew McConaughey’ego, którzy potrafili ją wiarygodnie sprzedać widzom. Mistrzostwo!
Przytłaczający klimat Luizjany oddają nie tylko wspomniane klimatyczne zdjęcia i muzyka, ale sam sposób narracji: ten serial jest po prostu przegadany, co wcale nie wpływa źle na jego odbiór. Stosunkowo niewiele tu akcji, zupełnie brak efektów specjalnych, pościgów i wybuchów, czasem tylko jakaś drobna bijatyka, jedna większa strzelanina. Brutalność i krew pojawiają się właściwie tylko w ostatnim odcinku – reszta ośmioodcinkowego napięcia to wyobraźnia widza karmiona sugestiami i aluzjami, trudnymi relacjami głównych bohaterów, ich osobistymi problemami, skomplikowaną przeszłością. Sam kryminalny wątek rytualnego morderstwa pewnie dałoby się nieźle opowiedzieć w góra dwugodzinnym filmie, ale takiego formatu nie obroniłaby żadna obsada, reżyseria czy zdjęcia – za dużo już powstało takich filmów.
Co tu dużo mówić – wsiąkłem na całego i teraz oswajam się z szokiem: drugi sezon to zupełnie inni ludzie, inne miejsca, inna historia. Jest ciężko.
Fakt, drugi sezon trochę rozczarowuje ale trzeci podobno jest świetny taki powrót do korzeni.
PolubieniePolubienie