Dzięki czujności Ufali zdobyłem bilety, choroba Agi zmusiła mnie do poszukiwać wspólnika do wyprawy – ulitował się Tomek. I chyba nie żałuje… Koncert z okazji czterdziestolecia pracy Andrzeja Jagodzińśkiego był chyba najlepszym, na jakim byłem od lat, wliczając wszelkie rockowe, bluesowe i folkowe wydarzenia.
Fakt – nie jestem bywalcem na koncertach. Nie lubię tych wielkich, na stadionach, zaś na tych małych, klubowych, rzadko trafiam na coś, co mnie interesuje. Tym razem był to strzał w dziesiątkę!
Pierwsza część, koncert fortepianowy na orkiestrę symfoniczną i trio jazzowe autorstwa Jagodzińskiego, wciągała jak chodzenie po bagnach, genialnie brzmiał Cegielski na kontrabasie, jednak coś mi nie pasowało w brzmieniu perkusji Bartkowskiego. Szczerze mówiąc – tom i werbel brzmiały jak plastikowe wiadro. Może wynikało to ustawienia perkusji między muzykami, może z potrzeb nagraniowych, bo imprezka była rejestrowana. Gdyby nie to, pewnie bym odleciał.
Zrobiłem to dopiero w drugiej części – na scenie pojawiły się między innymi pogodna jak zwykle Ewa Bem, Agnieszka Wilczyńska oraz Grażyna Auguścik, w której się, co tu dużo mówić, chyba zakochałem. W głosie, bo nie znam człowieka – ale wiem, że będzie mi się śniła. Aneta Łastik wykonała Modlitwę Okudżawy, co chyba nieco zaskoczyło widzów…
Na scenie pojawili się też Henryk Miśkiewicz i Janusz Strobel, więc było naprawdę „na bogato” – ale przy tym na luzie, sympatycznie, „w punkt” i ze swingiem. To ostatnie w wypadku muzyków Filharmonii Narodowej nie było oczywiste, ale pod batutą wyluzowanego Wojciecha Zielińskiego zagrali jak rasowy big band.
Panie cerberki, czujnie jak rosomaki, nie pozwalały robić żadnych zdjęć – rozumiem, że w czasie koncertu nie wolno, ale kiedy artyści już się kłaniają i tęsknym wzrokiem patrzą w stronę garderoby? Nie ogarniam… No i ta szkolna wycieczka! Niech piekło pochłonie nadgorliwych wychowawców, którzy ciągają niewinne dzieci na takie imprezy!
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter