Plan był inny – miałem wieczorkiem podskoczyć do dojo Renaty i przypomnieć sobie, o co chodzi w grapplingu. Wylądowałem na hali Huraganu i przypomniałem sobie jak to jest, kiedy się przegrywa pięćdziesięcioma.
Nie ma się co oszukiwać – w spotkaniu z liderem chyba nikt nie spodziewał się wygranej, co najwyżej walki do końca. I chociaż ewidentnie nam „nie siedziało”, to rzeczywiście dziewczyny się nie poddawały. Wracam do domu przegrany, ale dumny.
