To nie tak, że się poddałem – po prostu Sześć światów Hain w jednym podejściu to trochę za dużo, jak na takiego prostego chłopa jak ja. Wciąż jestem pod wrażeniem pisarstwa LeGuin i wcale nie przerwałem po Świecie Rocannona – przebyłem jeszcze kolejne cztery i dotarłem do Wydziedziczonych, kiedy zupełnie nieoczekiwanie dopadł mnie Jack Reacher. Wyskoczył z maila o zapowiedziach wydawniczych i… no… zmusił mnie.
Reaguję na kolejne części jego przygód jak małe dziecko na reklamy w telewizji: zaczynam się ślinić i klepię się po udach z radości, kiedy odnajduję go zupełnie niezmienionego, wyrachowanego jak dawniej, lakonicznego jaz zawsze, pragmatycznego do bólu, a jednak wciąż wrażliwego na ludzkie nieszczęście, co jak zwykle wpakuje go w kłopoty. No i wpakowało…
Wysiadł z pociągu w jakiejś zapadłej dziurze tylko dlatego, że zaintrygowała go nazwa Mother’s Rest – Matczyny Spoczynek. Chciał się tylko podpytać o nią miejscowych, przespać w jakimś motelu i ruszyć dalej, ale… wiadomo: kobieta w potrzebie, zaginiony wspólnik, dziwne zachowanie miejscowego sprzedawcy. Elegancki pasażer z niewielkim bagażem, który wysiadł kilkanaście godzin później z kolejnego pociągu przejeżdżającego przez miasteczko. No i wciąż nie poznał genezy tej dziwnej nazwy, a przecież nie miał nic innego do roboty.
Z kilku cudem odnalezionych notatek prywatnego detektywa, którego poszukiwała wspólniczka, na kolejnych stronach powieści wyłania się coraz bardziej złożona intryga, akcja nabiera prędkości, do akcji wkraczają płatni mordercy, przypadkowa znajomość przeradza się w romans – to wszystko już było, i to kilkanaście razy. I wcale mnie to nie martwi – czekałem na to, przecież dlatego właśnie kupiłem tę książkę. I jestem z zakupu zadowolony mimo tego, że Reacher chyba po raz pierwszy wkroczył do Sieci, i to od razu do Deep Web. Łykam to dość gładko. Mogę się nawet pogodzić z tym, że mojego ulubionego włóczęgę ktoś nieźle obił, i to w pojedynkę. Zdarza się. Ale to źródło finansowania wielkiej akcji porządkowej w Matczynym Spoczynku? Po pierwsze – to już było, więc poszedłeś na łatwiznę, Child. Po drugie – gdyby to było takie proste, to byłoby do załatwienia w każdej części cyklu. Tego nie kupuję!
Mimo to generalnie odpocząłem, zrelaksowałem się choć wiedziałem od początku, że „socjalizm zwycięży, a szpieg będzie z Niemiec”, jak śpiewał Jacek Kleyff. I już, już miałem wracać do Wydziedziczonych, kiedy nagle z jakiegoś maila wyskoczyli na mnie Królowie przeklęci.
I oni też mnie zmusili.
Po takiej recenzji trudno nie sięgnąć po tę książkę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba