Muszę to sobie wykaligrafować na czerwono, ozdobnym gotykiem i zawiesić nad biurkiem: nie ufaj Martinowi! Tak – właśnie temu Martinowi, George’owi R.R., autorowi słabych Dzikich kart i ponoć genialnego cyklu Pieśń lodu i ognia, który w gruncie rzeczy sprowadza się do snucia wielowątkowej historii, w której akcja rozwija się w kierunku zależnym od wyniku rzutu kością. Przesadzam, nie ma w tym pewnie żadnego przypadku – Martin zapewne obserwuje komentarze na temat swoich dzieł w Sieci i buduje historię dokładnie odwrotnie, niż by sobie tego życzyli czytelnicy. Wiem to, a dałem się nabrać na jego rekomendację…
W Królach przeklętych jest wszystko. Królowie z żelaza, zamordowane królowe, bitwy i zdrady, kłamstwa i żądze, oszustwa, rywalizacja rodów, klątwa templariuszy, podmieniane niemowlęta, wilczyce, grzech i miecze, wielka dynastia skazana na upadek…
Tiaaaaa… Wszystko – oprócz emocji i postaci z krwi i kości, mimo historycznej tematyki. To co najwyżej zbeletryzowana historia, ograniczająca się do dość rozwlekłej relacji z wydarzeń i średnio udanych prób przedstawienia motywów, którymi kierowali się ich uczestnicy. Zbliżam się do końca i przypomina to długi marsz pod górę: idzie mi coraz wolniej, coraz oporniej, za każdym zakrętem akcji wyglądam wytęsknionego końca szlaku. Siedemset dwadzieścia stron nudy… Nie udało mi się zaprzyjaźnić z żadnym z bohaterów, ba! – nie udało mi się nawet żadnego z nich znienawidzić.
Myślę, że powodem dobrej sprzedaży tego tytułu na francuskim czy brytyjskim rynku była po prostu tematyka: „wojna stuletnia” to niewątpliwie ważny czas dla Europy. Zapewne dlatego dwukrotnie do zekranizowano, co znów nakręciło sprzedaż… Może na przełomie lat 50. i 60., kiedy Maurice Druon cieszył się pierwszym wydaniem Królów przeklętych, była to powieść wyjątkowa. Dziś możemy być wdzięczni autorowi chyba tylko za jedno: zainspirował zapewne niejednego pisarza następnego pokolenia, w tym i rekomendującego go dziś Martina, który urodził się trzydzieści lat po Druonie. Warto jednak pamiętać, że Ursula Le Guin też debiutowała pół wieku temu, ale jej twórczość do dziś daje do myślenia…
Bez względu na to, czy jesteś historycznym geekiem czy miłośnikiem fantastyki, od książek Druona nie będziesz się mógł oderwać. To prawdziwa gra o tron. Jeśli lubisz Pieśń lodu i ognia, pokochasz Królów przeklętych.
No dobra – a jeśli nie przepadasz za Grą o tron? Odradzam. Szkoda czasu i pieniędzy. Cieszę się tylko, że kupiłem ebooka – przynajmniej nie zajmuje miejsca na półce i nie przypomina mi swoim widokiem o kilku zmarnowanych wieczorach.
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter