Kiedy „płacę podatek od marzeń”, czyli puszczam lotto, w wyobraźni już dzielę wygraną – jak wszyscy optymiści w kolejce po kupon. I nie myślę najpierw o obiektywach, wakacjach czy hojnych datkach na rzecz mojego ukochanego klubu. Pierwszy na liście jest koncert Voo Voo w moim mieście. Kameralny, najlepiej w Fabryczce. Taki, na który mógłbym zaprosić ludzi, których kocham, lubię i szanuję, żebyśmy mogli przeżyć go razem.
Sno-powiązałka była jedną z pierwszych płyt analogowych, jaki kupiłem jako nastolatek i chyba pierwszą, która tak bardzo mnie poruszyła. Słuchana nad ranem, po przegadanej nocy robiła piorunujące wrażenie…
Od tamtej pory trwa moja fascynacja tym zespołem – nie udaje mi się wprawdzie jakoś specjalnie bywać na koncertach, ale za to regularnie uzupełniam płytotekę i slucham na Spotify w wolnych chwilach. Próbuję też wyłapywać wywiady z Wojtkiem Waglewskim, ale nie było ich dotąd zbyt wiele…
Każdy z nas ma jakiś obraz samego siebie i broni tego obrazu. W Polsce przez lata było tak, że koncert to była walka: wychodziłeś i czułeś, że masz tę publiczność – nie całą, ale część – przeciwko sobie. Na świecie, jak ci się coś nie podoba, to się odwracasz i wychodzisz. A w Polsce nie: zostajesz i manifestujesz swoją niechęć. Tak jesteśmy skonstruowani. Dop…nie się jest tu najpopularniejszą formą krytyki. I tu nie ma przystanku, nie ma emerytury. Jak jesteś młody, to cię atakują, bo za mało jeszcze umiesz albo nie należysz do tej czy innej sekty. A jak jesteś stary – bo za długo już jesteś na scenie, bo mendzisz i tym podobne.
Wagiel to modoodporny gość, który idzie swoją drogą i ma to szczeście, że nie musi uginać kolan, żeby mu do pierwszego starczyło… Jak mu się to udało? Mam wrażenie, że ta książka jest szczera i prawdziwa jak wszystko, co robi, więc odpowiedź na to pytanie jest gdzieś pośród ponad 350 stron wspomnień o wydarzeniach i ludziach, którzy „ulepili go” takim, jakim jest. Czytanie połączone ze słuchaniem wspominanych płyt i utworów to naprawdę wciagająca podróż w przeszłość polskiej muzyki, choć raczej nie chodzi tu o jej główny nurt. Warto też spojrzeć na świat oczyma muzyka, niejako „ze sceny”. Nie jest to piękny widok…
Pokora w takim zawodzie jak nasz jest niezbędna. Świadomość tego, że się niewiele umie, że są autorytety, i wreszcie – jakie jest miejsce tej „sztuczki” w społeczeństwie. Pracownik muzyczny to ktoś, kto cały czas boryka się z problemami finansowymi, bywa upokarzany, oszukiwany. Niewielu ma taki komfort, jak my dzisiaj, że gramy właściwie wyłącznie prawdziwe koncerty. Codzienne życie muzyka, nawet bardzo znanego, to jest grywanie koncertów usługowych: jesteś wynajęty i masz grać dla publiczności, która często jest już zwarzona, ma cię w dupie lub w najlepszym razie traktuje cię jak zło konieczne. My tego typu imprez staramy się unikać, ale dla wielu wykonawców są one chlebem powszednim, bo pozwalają utrzymać zespół i menedżerów. Koncerty klubowe to są koncerty, które dają najwięcej radości, ale najmniej pieniędzy.
Ten „wywiad-rzeka” powstawał długo, bo aż 11 lat, ale nie da się tego odczuć podczas lektury. Nie wiem, czy to zasługa Wojciecha Bonowicza, czy może Wagiel się nie zmienił przez ten czas? Wierzę, że nigdy „nie dał ciała”, że zawsze grał to, co go akurat fascynowało z tymi, których szanował i podziwiał. Choć efekty bywały różne, to zawsze było to prawdziwe i autentyczne – ta lektura utwierdza mnie tylko w tym przekonaniu.
Muszę przeczytać!!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Szczerze polecam!
PolubieniePolubienie