Trochę wstyd… Nie oglądałem wcześniej tego filmu. Jeszcze większy wstyd: z produkcji braci Coen oglądałem chyba tylko Fargo. I chyba jeszcze Bracie, gdzie jesteś. No i ostatnio Balladę o Busterze Scruggsie, bo to właśnie ona skłoniła mnie do poszperania w HBO GO, dzięki czemu trafiłem na ten tytuł.
Zamierzam kontynuować nadrabianie zaległości i próbuję zrozumieć, dlaczego tak unikałem twórczości zdolnych braci? Czy to aby nie przez jakąś krwawą scenę z Fargo? Długo miałem alergię na epatowanie przemocą w filmach, wydawało mi się to wyjątkowo tanim chwytem, ale ostatnio jakoś lepiej to znoszę…
Bardzo w tym filmie podoba mi się warstwa wizualna – począwszy od kompozycji kadru, przez prowadzenie kamery, rytm montażu aż po kolorystykę, stylizację i klimat obrazu. Mogę się tylko zachwycać pomysłem na fabułę i główne postacie dramatu, ale i drugoplanowe znakomicie budują nastrój. Niczego nie da się przy tym zarzucić aktorom – Tommy Lee Jones i Javier Bardem nie wymagają komentarza, są świetni, ale przecież znakomicie wystylizowany Josh Brolin, obsadzony w epizodzie, ale przekonywujący Woody Harrelson i Kelly Macdonald też „robią robotę”.
Ale po co ja się tu rozpisuję…? Ilu jest takich „zagapionych” jak ja na świecie, którzy tego filmu nie widzieli? Jeszcze czterech? Kto miał widzieć, ten widział go już dawno, reszta zapewne nie ma ochoty na krwawy i pełen czarnego humoru film. No właśnie – jeśli nie zna się Coenów, to pewnie do końca ma się nadzieję na szczęśliwy koniec. Jeśli się trochę zna, jak ja, to liczy się na jakiś morał, maleńki choć tryumf dobra.
Nie tym razem. Tu o wszystkim decyduje rzut monetą i okazuje się, że ci najgorsi mają najwięcej szczęścia…
Bardzo podobał mi się ten film. Lubię czasem do niego wrócić.
PolubieniePolubienie