Oczywiście można było pojechać do Topiła wąskotorówką, ale tylko zupełne słabiaczki tak robią. Nadkładając drogi strzeliliśmy sobie ponad czterdzieści kilometrów rowerami – co, my nie damy rady?
Troszkę nie tego się spodziewaliśmy… Las pocięty jest siatką przejezdnych przecinek, co nie służy specjalnie takim podróżom: widzisz przed sobą kilometr, czasem więcej trasy, żadnych niespodzianek. Nie otwierają się żadne widoki, nie ma miejsc zachęcających do postoju. Szczerze mówiąc – nawet gdyby były, to i tak przemknęlibyśmy koło nich na pełnym gazie, bo robactwo nęka niemożliwie. Zamiast tablic z informacjami o obyczajach orlików powinny być takie z muchami, bąkami i innymi białowieszczańskimi krwiopijcami. Turysta na pewno zaobserwuje je w naturze, w przeciwieństwie do wspomnianych drapieżników… Oznakowanie trasy fatalne – znaczków wprawdzie dużo, ale bez ładu i składu. Pomaga oznaczenie leśnych kwartałów, ale w końcówce nasza czujność została uśpiona i wylądowaliśmy na szosie, osiem kilometrów od domu.
W Topile zieloniutko, czysto, schludnie i bezludnie. Wąskotorówka już odjechała, rowerowych desperatów spotkaliśmy na całej trasie góra kilkanaście osób. Kto rozsądny w taki skwar wypuści się na wojaże?
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter