Rick Bragg zrobił kawał roboty… Czy dobrej? Dla Jerry’ego z pewnością, ale czy dla historii muzyki? Dla literatury? Tu bym polemizował…
Sam „Killer” to postać bardzo ciekawa, a zyskuje jeszcze w zestawieniu z Elvisem Presleyem: obaj mają niemal identyczne życiorysy, wychowali się w biedzie i w religijnych rodzinach, wcześnie ujawnili talenty i nasiąknęli za młodu zarówno czarną, jak i białą muzyką, łącząc je w swojej twórczości w sposób naturalny, nie przekombinowany. O ile jednak Presley to zwykły laluś i maminsynek z wypomadowaną czuprynką, który całe życie chodził na krótkiej smyczy u swojego menadżera, to Lewis… Ten gość to sceniczne zwierzę, łobuz i podrywacz! Sex, drugs & rock’n’roll? O tak, to przez niego powstał ten slogan, mogę się założyć!
Czyta się to raczej przeciętnie, momentami słabo, ale czasem coś zaintryguje i trzeba pogrzebać w sieci, żeby posłuchać numerów starszych od węgla kamiennego…
…albo takich, które powstały niemal cudem:
Wbrew tytułowi nie ma w tej biografii zbyt wielu wypowiedzi jej bohatera. Dlaczego? Cóż… Myślę, że to po pierwsze prawdziwy redneck, a po drugie – niewiele pamięta, bo wiek i magiczne pigułki łykane przez całe życie zrobiły swoją robotę, a po trzecie – zawsze był narcyzem i egoistą, więc nie ma za wiele wartościowych rzeczy do powiedzenia. Że nie płacił podatków, to już problem amerykańskiej skarbówki… Pewnie z połowa z jego wypowiedzi dotyczy spraw religijnych i miłości do Jezusa, więc mało mnie obchodzi już z założenia, a już jako przesłanie od permanentnego dziwkarza i rozwodnika-recydywisty pozbawione jest jakiejkolwiek wartości. Zraża mnie do niego również to, co niemal nie zrujnowało jego kariery w 1958 roku: trzecie małżeństwo.
Jako człowiek „Killer” wydaje mi się więc postacią nieciekawą, co nie zmienia faktu, że jako muzyk robi wrażenie dorobkiem płytowym, ilością przebojów, niepokornością, uporem w graniu koncertów w podłych spelunach pomimo złej passy i wpływem wywartym na kolejne pokolenia muzyków, a na mnie głównie tym, że ponoć John Lennon uniesiony podziwem po koncercie całował jego buty. Jako źródło muzycznej wiedzy Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu też raczej nie powala, choć Rick Bragg wykonał tytaniczną pracę dłubiąc w archiwach i starając się sprzedać plony tej pracy w sposób literacki, a nie encyklopedyczny.
Nie wiem, czy warto sięgać po tę lekturę, ale… chyba po prostu trzeba, bo „Killera” wprowadzono do Rock and Roll Hall of Fame „w pierwszym rzucie”, w 1986 roku razem z Elvisem Presleyem, Jamesem Brownem, Rayem Charlesem czy Little Richardem, jest więc muzyczną ikoną.
Dodaj komentarz logując się przez FB lub Twetter